SUPER RZECZ - RECENZJA FILMU ANIMOWANEGO PIOTRA KABATA

Animacja zrobiona z takim rozmachem jak „Apokalipsa”, „Mad Max” czy „Obcy”? Tak obiecują napisy otwierające film Piotra Kabata, stylizowane na te, które pojawiają się na początku każdej części sagi „Gwiezdnych wojen”. „Super film” ma być epickim zwieńczeniem nie tylko kina, ale i sztuki w ogóle. Niestety ze względu na brak funduszy, zamiast profesjonalnych kamer, autor ma do dyspozycji kilka kartek i pisaki…

Tym żartem rozpoczyna się „Super film”, by dalej zabrać nas w równie zabawną podróż przez kinowe i telewizyjne hity, przede wszystkim z lat 80-tych. W animacji dzieje się to wszystko, co powinno się dziać w Kinie Nowej Przygody: są policyjne pościgi, wielkie wybuchy i podróże w kosmos. Są też superbohaterowie, roboty, kosmici i olbrzymie potwory.

Nie ma tu jednak trójwymiarowych efektów specjalnych, a w zamian za to dostajemy ożywione rysunki stworzone w notatniku autora. Zamiast ferii kolorów, są czarne kreski postawione na białej kartce. Nie przeszkadza to jednak pędzić akcji w zawrotnym tempie, parodiując największe kinowe hity, żonglując znanymi filmowymi cytatami i strzelając jak z pistoletu nazwami hollywoodzkich wytwórni. Fabuła jest tu tylko pretekstem, by złożyć hołd amerykańskiej kulturze masowej – od hamburgerów po rodzinę Simpsonów.

„Super film” nie jest jednak pochwalnym peanem na cześć Hollywood. Animacja pokazuje kino i współczesną kulturę, które wabią głównie wizualnymi atrakcjami, nie niosąc wraz z sobą zbyt wiele treści. Szybko zmontowane obrazy, równie szybko zmierzają do autodestrukcji. Filmowe sceny mieszane w kotle przez diabolicznego demiurga wybuchają niszcząc cały świat przedstawiony. Radosna wizja przeradza się więc w smutną refleksję na temat tego dokąd zmierza kino i sztuka.

Dagmara Marcinek