"ROBIĘ, CO CHCĘ I JAK CHCĘ" - WYWIAD Z MARIUSZEM WILCZYŃSKIM

Dziś zaczyna się Berlinale. W konkursie Encounters swoją premierę światową będzie miał "Zabij i wyjedź z tego miasta", który jest pierwszą pełnometrażową produkcja jednego z najważniejszych polskich animatorów - Mariusza Wilczyńskiego. Przy tej okazji przypominamy wywiad z artystą dla magazynu "Focus on Poland" z 2016 roku, kiedy pracował nad filmem.

Jerzy Armata: Co uważasz za swój największy dotychczasowy sukces?

Mariusz Wilczyński: To, że zawsze pracuję na własnych prawach. Wszystko, co robiłem i robię jako artysta, było przeze mnie wymyślone i czynione w sposób bezkompromisowy. Co rozumiem przez bezkompromisowość, wszak nie jestem artystą walczącym, a w sztuce nie interesuje mnie doraźność, a inne bardziej uniwersalne wartości. Zawsze robiłem to, co chciałem, i tak, jak chciałem. Nawet gdy pracowałem nad formami komercyjnymi typu oprawa plastyczna TVP Kultura, to nikt mi się w to nie wtrącał, realizowałem wyłącznie własne pomysły. A jeśli chodzi o filmy – nie wiedziałem, jak się je robi – sam wymyślałem, jak je robić… Ostatnio dostałem propozycję, aby stworzyć katedrę animacji w łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych. To miłe, choć prawdę mówiąc, ciągle jestem filmowym amatorem. 

Prawdę mówiąc, czasem wymyślałeś to, co dawno już zostało wymyślone, ale czasem bardzo oryginalne rozwiązania, jak choćby zmienność wielkości kadru, co wynika bardziej z myślenia plastycznego niż filmowego.

Dla mnie to było działanie naturalne, byłem malarzem, a każdy malarz dobiera wielkość i kształt blejtramu w zależności od tego, co chce namalować. Pierwszym który zauważył i docenił te moje próby snucia narracji także za pomocą zmian proporcji i rozmiarów kadru był nestor światowej animacji Witold Giersz. Nazwał te działania pionierskimi i przyrównał ich znaczenie do jego rewolucyjnego, kilkadziesiąt lat temu, pozbycia się konturu na rzecz malarskiej plamy. Trudno o lepszą rekomendację. Jestem absolwentem Akademii Sztuk Pięknych, do żadnych szkół filmowych nie chodziłem, więc wszystko wymyślałem po swojemu. Jak choćby performensy plastyczno-muzyczne, w których rysuję i animuję do muzyki tworzonej na żywo przez wyśmienitych artystów. I mam satysfakcję, że to wszystko się gdzieś – na moją skalę – przebiło. Filmy pokazywano na znaczących festiwalach, „Kizi mizi” było na Berlinale czy w Annecy, miałem retrospektywę w Museum of Modern Art i innych, a performensy – w wielu prestiżowych miejscach w Nowym Yorku, Rio de Janeiro, Genewie, Paryżu, Nantes, Warszawie, a ostatnio w Tokio w sali na ponad 5 tysięcy widzów z Sinfonia Varsovia i Tokijską Orkiestrą Symfoniczną, na dodatek z transmisją na żywo w japońskiej telewizji publicznej NHK. Moje performance były pokazywane także w niemieckiej ARTE i polskiej TVP Kultura. Dla artysty to ważne, żeby jego sztuka docierała do ludzi. Najistotniejsze dla mnie jest jednak to, że wszystko, co robię, robię tak, jak chcę, a jak nie wiem jak, to wymyślam. Jak w tej popularnej piosence Tadeusza Nalepy: „Taką drogę znaleźć muszę, / którą jeszcze nie szedł nikt, / a gdy nie ma, to ją zrobię…”. Tak sobie robię, na moją skromną skalę.

Nie bądź taki skromny. Masz sporą grupę oddanych fanów, a dzięki performensom, w których „grasz” z tak wspaniałymi artystami, jak m.in. Tomasz Stańko, Leszek Możdżer, Michał Urbaniak czy Wojciech Waglewski – stałeś się bardzo popularny. Dla mnie jednak najistotniejsze jest to, że twój charakter filmowego pisma jest natychmiast rozpoznawalny, stałeś się klasykiem filmowej animacji – nauczasz jej nawet w łódzkiej Szkole Filmowej, do której nigdy nie chodziłeś – artystą, który kapitalnie łączy w jedno trzy dziedziny sztuki – plastykę, muzykę i film.

Miałem to szczęście, że w swoim życiu spotkałem wielkich artystów: niestety, już nieżyjącego Tadeusza Nalepę, wspaniałego gitarzystę i wokalistę bluesowego, w ogóle fantastycznego człowieka, u którego nawet przez jakiś czas pomieszkiwałem, oraz Tomasza Stańkę, genialnego trębacza jazzowego, którego przyjaźnią mogę się cieszyć już dwadzieścia lat. Z Tomkiem zrobiliśmy już trzy filmy, będziemy robić czwarty. Muzykę Tadeusza Nalepy wykorzystam w filmie, nad którym aktualnie pracuję – „Zabij to i wyjedź z tego miasta”. Trzecia postacią niezwykle dla mnie ważną jest profesor Stanisław Fijałkowski, jeden z największych artystów polskich drugiej połowy ubiegłego wieku. Tak jak Jerzy Nowosielski był największym malarzem, tak – moim zdaniem – Stanisław Fijałkowski jest najwybitniejszym grafikiem. I to, że mam teraz sposobność pomagania mu – on ma 94 lata – to jest dla mnie wielkie wyróżnienie. Dla mnie zawsze wielcy artyści byli autorytetami. Fijałkowski – w malarstwie, Nalepa – w muzyce, ale obaj także i w życiu. 

Nad filmem „Zabij to i wyjedź z tego miasta” pracujesz już blisko dziesięć lat.

W 2007 roku miałem retrospektywę w Museum of Modern Art i pamiętam, że wtedy w głowie miałem dwa pomysły – „Zabij to i wyjedź z tego miasta” oraz ekranizację „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa. Nowojorscy kuratorzy bardzo żywo zareagowali na pomysł przeniesienia na ekran tej wspaniałej powieści, bo to potencjalnie pachniało dużym zainteresowaniem. Jednak zdecydowałem się na ten pierwszy pomysł, wyniknęło to z najczystszej potrzeby serca. Z kalkulacji artystycznej powinienem zrobić „Mistrza i Małgorzatę”, niejako pójść za ciosem. Postanowiłem jednak najpierw rozliczyć się ze swoimi traumami, taki był imperatyw – mówiąc nieco górnolotnie – mojej duszy. To opowieść o pewnym ciężkim momencie w życiu, kiedy odchodzą wszyscy twoi bliscy. Przynajmniej u mnie tak było. I wtedy zacząłem uciekać do świata wspomnień, w głowie spotykałem się z tymi ludźmi, których już tutaj nie było. Tam było bezpiecznie, ale obok istniała inna rzeczywistość, a ja niebezpiecznie odlatywałem w te bezpieczne rejony. Zamykanie się w sobie powodowało, że zacząłem tracić kontakt z tym wszystkim, co obok. Postanowiłem zrobić film o tym, że uporam się ze swoimi wspomnieniami – zrobię z nich piękny pakunek i niech gdzieś sobie leży na rafie koralowej…

Ten film jest ogromnym przedsięwzięciem produkcyjnym, z udziałem całej czołówki polskich aktorów, wśród podkładających głosy znaleźli się m.in. Andrzej Wajda, Zbigniew Rybczyński, Tomasz Stańko, Zbigniew Boniek… Co więcej, pojawią się tam także ci, którzy odeszli, m.in. Irena Kwiatkowska, Gustaw Holoubek, Tadeusz Nalepa.

Realizacja tego filmu to wspaniała przygoda, spotkanie tych wspaniałych artystów – i wspaniałych osobowości , które zgodziły się w nim wystąpić, jak choćby pan Andrzej Wajda. To także dla mnie ogromna lekcja pokory. Ten film w pewnym sensie mnie wyprzedził, stał się mądrzejszy ode mnie, ubogacony doświadczeniem, mądrością i talentem tych wszystkich cudownych ludzi. A ja go znów zrobiłem po swojemu. Na całym świecie realizując film animowany, najpierw montuje się obraz, a potem nagrywa dubbing. A ja odwrotnie, najpierw zgrałem ścieżkę dźwiękową…

A potem zacząłeś „dorysowywać” obraz, ale dzięki temu zdążyłeś utrwalić m.in. Irenę Kwiatkowską, która podłożyła głos jednej z głównych postaci. Czy twój następny film – „Mistrza i Małgorzatę” będziesz realizować w ten sam sposób?

„Mistrza i Małgorzatę” zacznę od muzyki, bo to będzie film muzyczny.

„Zabij to i wyjedź z tego miasta” będzie w pewnym sensie filmem rozliczeniowym, skierowanym w przeszłość, „Mistrz i Małgorzata” – chyba w przyszłość?

Wszystkie dotychczasowe moje filmiki były generalnie o mnie. Chciałbym, by „Zabij to i wyjedź z tego miasta” zakończyło ten cykl. I potem chcę zrobić po prostu adaptację pięknej literatury. Oczywiście, ona będzie przefiltrowana przeze mnie, ale Bułhakow pozostanie Bułhakowem. To będzie opowieść o pewnego rodzaju paranoi. Dzisiejsze czasy zaktualizowały mój pomysł. Siły zła przyszły na ziemię, żeby siać zło, ale okazało się, że sami sobie zrobiliśmy tyle zła, że one sieją dobro. Ten diabeł, który przyszedł z zewnątrz, by ukarać ludzi, został przez nich wyręczony, więc pozostały mu w gruncie rzeczy dobre uczynki. 

 

Mariusz Wilczyński – scenarzysta, autor opracowania plastycznego i reżyser filmów animowanych, teledysków, krótkich form telewizyjnych; malarz, rysownik, scenograf, aktor, pedagog. Podejmuje także działania artystyczne łączące różnorodne dziedziny sztuki (performance muzyczno-plastyczno-filmowe). Absolwent Wydziału Malarstwa i Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi (1986). Wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Retrospektywy jego twórczości filmowej odbyły się m.in. w Nowym Jorku, Berlinie, Brasilii. Laureat wielu nagród w dziedzinie plastyki i filmu, m.in. w Arnhem, Chicago, Jokohamie, Nowym Jorku i Paryżu.

Źródło: Magazyn "Focus on Poland"  3 (1/2016)