RECENZJA DWÓCH KONKURSOWYCH ANIMACJI – 54. KFF

Prezentujemy recenzje dwóch filmów animowanych, które podczas 54. Krakowskiego Festiwalu Filmowego powalczą o laury w międzynarodowym konkursie filmów krótkometrażowych: „Fuga na wiolonczelę, trąbkę i pejzaż” Jerzego Kuci i „Hipopotamy” Piotra Dumały.

Lekcje przyrody z Piotrem Dumałą (Hipopotamy) i Jerzym Kucią (Fuga na wiolonczelę, trąbkę i pejzaż)

Długo oczekiwane filmy dwóch gigantów współczesnej polskiej animacji w zadziwiający sposób nawiązują ze sobą dialog – brutalność obrazów Piotra Dumały dopełnia melancholijny świat wykreowany przez Jerzego Kucię; autorskiemu dystansowi obecnemu w Hipopotamach przeciwstawić można impresjonistyczne vertigo Fugi na wiolonczelę, trąbkę i pejzaż.  Oba filmy powstawały oczywiście niezależnie od siebie, w odrębnych studiach zlokalizowanych pod całkowicie przecież odmiennym krakowskim i warszawskim niebem. Ich komplementarność jest fenomenem rodzącym się w umysłach kinofilów, pragnących patrzeć, czytać i rozumieć jedno dzieło filmowe poprzez pryzmat drugiego. Fascynujące podobieństwo tematów inspirujących reżyserów odsłania fundamentalne różnice temperamentów i osobistych kosmosów. Dumałę i Kucię interesuje człowiek skonfrontowany z naturą, rozumianą zarówno jako ludzki charakter, instynkty i cechy wrodzone charakterystyczne dla przedstawicieli gatunku homo sapiens, abstrakcyjne zdolności zapamiętywania i wspominania, myślenia opartego na asocjacjach i łańcuchach skojarzeniowych, a wreszcie jako ogrom otaczającej człowieka przyrody, nigdy do końca nie rozpoznanej i nie oswojonej.

Lekcja pierwsza poglądowa

Kosmos Piotra Dumały to czarna toń, z której raz po  raz wynurzają się autonomiczne kształty, postaci, wreszcie grupy. Akcja wyabstrahowana z jakiejkolwiek znanej nam rzeczywistości rozwija się wzdłuż linii horyzontu wraz z rytmem niepokojącej muzyki Alexandra Blansescau. Chłodny, czarno-biały świat gęsto zaludniają odseparowane od siebie postacie. Siedem nagich, młodych, obdarzonych obfitymi kształtami kobiet kąpie w wodzie siódemkę uroczych cherubinków. Każda kobieta pozostaje skoncentrowana wyłącznie na własnym dziecku, tak jakby relacja ta wyczerpywała wszystkie możliwości międzyludzkich kontaktów. Idyllę alienacji burzy nadejście grupy mężczyzn, łysych, chudych, poddanych woli własnych penisów, a zarazem paradoksalnie aseksualnych. Nieuchronny staje się kontakt pomiędzy dwoma grupami. Kontakt, który w rzeczywistości będzie oznaczał konflikt. Rozpoczyna się walka na śmierć i życie, którą bez względu na płeć czy wiek przetrwają tylko silniejsi i sprytniejsi. Prymitywny rytuał tańca będzie jednocześnie oznaczał gotowość do stosunku seksualnego, jak i celebrację zwycięstwa nad przeciwnikiem. Dynamika ruchu horyzontalnego, nagłe zapętlania obrazów i powtórzenia gwałtownych sekwencji w pewnym momencie każą poddać pod wątpliwość przyjęty na początku pewnik, że filmowa opowieść dotyczy nie tyle grupy, co jednostek. Dumała patrzy na człowieka jak na zoologiczny okaz, szczególnie podkreśla ludzką anatomię. Relacje międzyludzkie nie opierają się na racjonalnych, logicznych zasadach harmonijnego współżycia, lecz niczym w świecie tytułowych hipopotamów – ssaków wyjątkowych ze względu na indywidualizm i siłę – pozostają zdeterminowane przez instynkty służące zaspokojeniu potrzeb i pragnień.

Lekcja druga: praca z mikroskopem

Kosmos Jerzego Kuci wyłania się z bieli. To mikroświat osobistych wspomnień, przedmiotów, skojarzeń. Powidoki rzeczywistości widzianej poprzez ociekające strugami deszczu szyby lub odbicia na powierzchni wody. Kadr przyjmuje fakturę kartki papieru, na której ktoś naszkicował deszcz, który okazuje się wezbraną wodą, która w istocie jest leśnym pejzażem, który przecież jednak przedstawia pole przemieniające się na naszych oczach w wodę... Rytm powtórzeń, zapętleń, przemian wyznacza melancholijna melodia wiolonczeli i trąbki. Tak jak u Piotra Dumały filmowa opowieść podąża za linią horyzontu, jednak wbrew oczekiwaniom widza nawykłego do zachodniej linearności ruch rozwija się od prawej do lewej strony kadru, sugerując niejako proces cofania się, sięgania do wewnątrz. Być może jednak Jerzy Kucia podejmuje próbę wyrwania się spod dominacji zachodniej logiki i racjonalności narzucających swoje prawidła nawet animacji, sztuce wizualnej metafory i iluzji ruchu. Być może „ucieczka do tyłu” to jedynie gra pozorów, a Fuga... jest w istocie opowieścią o nieuchronnym progresie. Pozostając wiernym swojej rozpoznawalnej autorskiej strategii Kucia wprowadza warianty wątków i emblematów wcześniej już przepracowanych w ramach własnej twórczości. Gdy monochromatyczny obraz bezkresnego pola zostaje zastąpiony wibrującą zielenią jabłek w pamięci widza oglądającego Fugę... pojawiają się kadry z filmów takich jak Przez pole czy Wiosna. W jednym z wywiadów reżyser powiedział „Czasem słyszałem opinie, że robię ciągle jeden film. W jakiś sposób tak jest, choć kolejne obrazy były nowym elementem tego filmowego ciągu”. Twórca po czternastu latach milczenia odsłonił przed widzami kolejny element. Dzieło, które jak mityczny Uroboros zawiera w sobie odwieczną ambiwalencję cykliczności i przemijania.

Olga Bobrowska