"JESZCZE DZIEŃ ŻYCIA" - ROZMOWA Z TWÓRCAMI FILMU

Dziś polska premiera nagradzanej animacji Damiana Nenowa i Raula de la Fuenta. Zapraszamy do lektury wywiadu z twórcami filmu.

Stanisław Liguziński: Powiedzcie mi skąd wzięło się wasze zainteresowanie Ryszardem Kapuścińskim? Jak trafiliście na jego książki?

Raúl de la Fuente: Już jako nastolatek byłem ogromnym wielbicielem twórczości Kapuścińskiego i to uczucie pogłębiło się, kiedy studiowałem komunikację audiowizualną na uniwersytecie. Dzięki niemu zakochałem się w Afryce i Ameryce Łacińskiej, to on zachęcił mnie do podróży po świecie z kamerą, w roli dokumentalisty. Jeśli tylko nie czytałem w danej chwili innej książki, zawsze kolejny raz sięgałem po Kapuścińskiego. Fascynował mnie jego sposób pojmowania świata i Innego. Dzięki mojej znajomości Afryki, czytanie jego książek przypominało mi oglądanie filmów.

Damian Nenow: Jako typowy Polak, zderzyłem się z Kapuścińskim jeszcze w szkole – w podstawówce, czy liceum kiedy czyta się Heban. Jak większość z nas łyknąłem Kapuścińskiego właśnie w takiej dużej pigułce szkolnych lektur i niewiele mi po tym zostało w głowie. Pamiętałem poetyckie, epickie opisy, które stymulowały moją wyobraźnie, jak np. opuszczone przez Portugalczyków drewniane miasto, ale niewiele ponadto. Dlatego ten pierwszy kontakt jest mało istotny, liczy się dopiero ten, do którego doszło na początku 2009 roku kiedy rozpoczęliśmy pracę nad filmem. Dopiero wtedy za poetycką formą dostrzegłem całą masę aktualności, w kontekście tego co dzieje się za oknem i jego słowa nabrały ogromnej mocy.

Wszyscy mamy pisarzy, których podziwiamy, jednak rzadko kiedy przenosimy ich książki na ekran. Co was skłoniło do realizacji tego projektu?

DN: Z jednej strony kluczowa była ważkość tematu w kontekście współczesności. Z drugiej, jako twórca filmów animowanych, zafascynowany byłem poetycką zawartością jego twórczości, całą jego kreacją. Zawsze szukam takich tematów, które pozwolą mi realizować surrealistyczne wizje poprzez zabawę przestrzenią, zabawę światem. Uwielbiam odwracać go do góry nogami, pokazywać rzeczy przez pryzmat. Wraz z "Another Day of Life" trafił mi się temat potencjalnie epicki, spektakularny i istotny.

RF: Pewnego dnia podczas rozmowy z moją producentką Maią Ramirez stwierdziliśmy, że ktoś powinien nakręcić film o Kapuścińskim, a skoro ktoś ma to zrobić, to równie dobrze możemy to być my. Jeszcze dzień życia to nie tylko jego ulubiona książka, ale także moja. Historia rozgrywa się w przeciągu trzech miesięcy i podporządkowana jest logice odliczania. To niezwykle kinowa opowieść o zimnej wojnie z niesamowitymi bohaterami. Dlatego też poszliśmy wprost do Alicji Kapuścińskiej i kiedy dostaliśmy od niej zielone światło, spotkaliśmy się z Platige Image i Damianem. Chwilę później byliśmy już w samolocie do Angoli, żeby podążyć tą samą trasą co Kapuściński 40 lat wcześniej.

DN: Ta książka jest istotna nie tylko dlatego, że sama w sobie jest skarbem, ale ze względu na to, że zapoczątkowuje formułę, którą Ryszard Kapuściński będzie utylizował we wszystkich swoich kolejnych książkach. Opowiada ona o wydarzeniach w Angoli, w trakcie których stało się coś co sprawiło, że Kapuściński przestał pisać depesze, a zaczął kształtować swój charakterystyczny styl. Niektórzy twierdzą nawet, że jest to jego pierwsza książka. Przed Angolą był reporterem, po – pisarzem, by za chwilę wyrosnąć na jednego z najwybitniejszych pisarzy naszego stulecia. Nazywany tłumaczem kultur, nie dzielił świata na wschód i zachód, ale bogatą północ i biedne południe. Patrzył na świat od strony człowieka, poznawał go, rozumiał, ufał mu. I dopiero z perspektywy tego człowieka i jego emocji pisał o wydarzeniach. Ta formuła postrzegania świata jest szczególnie ważna teraz, kiedy wolimy liczyć sterty kamizelek ratunkowych na plażach spoglądając z dala na masę uchodźców upchniętych na łodziach. W tym tkwi esencja, recepta, którą można przyłożyć do dzisiejszego świata.

Nazwalibyście swój film adaptacją?

DN: Unikałbym tego określenia. Od samego początku wiedzieliśmy, że robimy film o Kapuścińskim, który dojrzewa do napisania książki, która sprawi, że z reportera przemieni się w pisarza. Nigdy nie miała to być ilustracja samej książki, więc nie odczuwaliśmy presji żeby wszystko odwzorowywać i przekładać na język filmowy.

RF: Podróż do Angoli, którą odbyliśmy z Maią w 2011 roku, miała ogromny wpływ na ostateczny kształt scenariusza. Spotkaliśmy bohaterów z książek Kapuścińskiego: Generała Farrusco, Artura Queiroza, siostrę Carloty. Pytaliśmy nie tylko o niego, ale także o ich dalsze losy. Po latach Kapuściński napisał epilog do swoich książek, w którym zapytał co stało się z tymi wszystkimi ludźmi. Uczyniliśmy z książki duszę naszego filmu, ale chcieliśmy także dokończyć tę historię.

DN: Po części utylizujemy tu formułę Ryszarda Kapuścińskiego, filtrujemy to co jest w książce, to co wiemy o Kapuścińskim, jego poetyckie opisy i refleksje przez siebie. Rezultat pochodzi od nas i zupełnie się tego nie baliśmy, szczególnie, że używamy języka animacji, który sam w sobie jest czystą kreacją. Stawialiśmy na mocny kontrast pomiędzy kreacyjną, surrealistyczną animacją, a twardym faktem i prawdziwymi ludźmi pojawiającymi się w części dokumentalnej.

RF: Skontaktowałem się z Platige Image po obejrzeniu poprzedniego filmu Damiana - "The Paths of Hate". Dla mnie to było objawienie, styl jego animacji idealnie pasował do mojego wyobrażenia o tym, jak najlepiej opowiedzieć tę historię.

DN: Animacje są u nas impresyjne, bardziej abstrakcyjne. Skupiają się na emocjach, nie komentarzu czy dopisywaniu faktów, które nie miałyby miejsca. Wiedzieliśmy, że te rozdźwięk będzie działał na korzyść tego hybrydowego połączenia. Ten klucz formalny pozwalał nam popuszczać wodze wyobraźni w części animowanej i nie obawiać się, że coś przekłamiemy.

Czy ludzie opisani przez Kapuścińskiego byli świadomi istnienia książki? Czytali ją?

DN: Jasne, że tak. Wszyscy zainteresowani znają tę książkę. Archiwa w Angolii są w strzępach. Wojna skończyła się niedawno, wszystko jest w gruzach, w związku z czym kronikarski zapis historii niemalże nie istnieje. “Another Day of Life” jest jednym z cenniejszych źródeł wiedzy o tamtych czasach. W obliczu braku źródeł ta książka ma wartość historyczną.

RF: Bardzo dobrze pamiętają Ricardo, jak go tu nazywali, i twierdzą, że książka wiernie oddaje tamte czasy. Widać, że byli z nim w bardzo bliskiej relacji, bo potrafili szczegółowo opisać konkretne doświadczenia i momenty spędzone z nim na linii frontu. Uświadomiliśmy sobie, że musiał być naprawdę empatycznym facetem, bo nie łatwo zostać zapamiętanym przez takich ludzi. Byli na wojnie, walczyli, a on był tylko zagranicznym korespondentem. Zorganizowaliśmy w Lizbonie specjalny pokaz filmu dla naszych głównych bohaterów - tych prawdziwych. Byli tam Artur, Luis Alberto i Farrusco, którzy przylecieli z Angoli, by do nas dołączyć. Zaadaptowaliśmy ich życia i wspomnienia na potrzeby onirycznego filmu mieszającego fakty, fikcję, przygodę i wyobraźnię, nic więc dziwnego, że byłem strasznie zdenerwowany. Na koniec wszyscy mieli łzy w oczach. Rozpoznali w filmie autonomiczne dzieło sztuki, ale także dobry, poetycki portret dzielnej Angoli i odzwierciedlenie ich życia i tamtejszych doświadczeń Kapuścińskiego. Uzyskaliśmy również aprobatę żony i córki Kapuścińskiego.

Wspomniałeś, że jednym z materiałów źródłowych była książka, ale wy pracowaliście nad animacją i musieliście stworzyć wszystko sami, każdy pojedynczy przedmiot. Jakie były wasze pozostałe punkty odniesienia?

RF: Materiał filmowy i zdjęcia, które nakręciłem w Angoli w 2011 roku, były dla nas głównym źródłem inspiracji przy tworzeniu filmu, postaci, rekwizytów i plenerów. Odwiedziłem również Lizbonę, Warszawę, Barcelonę i Hawanę, żeby spotkać wszystkich pozostałych ludzi, których Kapuściński poznał w swojej książce.

DN: Opieraliśmy się o dokumentację zebraną na miejscu, ale w dzisiejszych czasach, żeby odwiedzić Angolę wystarczy wejść na Google Maps. Obraz na monitorze nie przenosi emocji, żaru, temperatury, zapachu potu i innych istotnych rzeczy, ale do pracy nad wizualną stroną filmu często był wystarczający. Jak przy pracy z każdym innym językiem filmowym, w animacji potrzebna jest inspiracja, referencja, ale potem następują długie miesiące projektowania, szkicowania, a następnie - budowania opracowanych światów przy pomocy grafiki komputerowej. Dysponowaliśmy też archiwami, których część pojawiła się w oryginalnej formie w filmie. Były to nagrania Luisa Alberto - Portugalczyk, który w 1975 roku wraz z ekipą telewizyjną przeprowadzał w Angoli wywiady, a następnie wrócił z kompletem materiałów do kraju. Zostały one zdeponowane w lizbońskim archiwum i zachowały się do dziś w dobrej jakości.

RF: Materiały Luisa Alberto były wspaniałe. Moment, w którym po 40 latach wzięliśmy z nim do ręki te taśmy, był magiczny. Dzięki nim odkryliśmy prawdziwą Carlotę i zrozumieliśmy, że rzeczywiste obrazy z jej życia muszą znaleźć się w filmie. Była kluczową inspiracją zarówno dla Kapuścińskiego jak i dla nas, więc spełniliśmy prośbę, z którą zwraca się do niego w filmie, kiedy prosi: upewnij się, że o nas nie zapomną. To w skrócie przekaz książki. Wszyscy pragniemy jeszcze jednego dnia życia i niektórzy z walczących, których Kapuściński spotkał na linii frontu, próbując przetrwać prosili go, by zrobił im zdjęcie, ujrzał ich takimi, jacy są naprawdę, póki jeszcze żyją.

A co powiecie na temat stylu samej animacji? Czy był on inspirowany pracami innych artystów, czy był wynikiem projektowego freestylu?

DN: To był prawie kompletny freestyle, ograniczony głównie budżetem. Puszczanie wodzy fantazji jest niestety potwornie drogie, więc musieliśmy uprościć i zredukować część wizyjnych scen. Mówiąc szerzej o inspiracjach, to jest to jakaś papka, mix wszystkiego co w życiu widziałem, począwszy od Niekończącej się opowieści, czyli najważniejszego filmu dzieciństwa po wszelkie space opery, które zawsze fascynowały mnie swoim wizualnym rozmachem. Interesują mnie spektakularne przeobrażenia świata, sytuacje, w których rozpada się on na kawałki. Sama kreska wywodzi się z czegoś co opracowałem na potrzeby Paths of Hate z inspiracji ilustracją komiksową.

Raul, to było twoje pierwsze doświadczenie w roli twórcy filmu animowanego. Jak się czułeś powierzając tak dużo pracy innym artystom i nie widząc natychmiastowych rezultatów, jak w przypadku kręcenia dokumentów z kamerą w ręku?

RF: To było duże wyzwanie, bo nie miałem wcześniej żadnego doświadczenia z animacją, a w filmie łączyliśmy ją ze zdjęciami. Jednak, jak mawiał Kapuściński, sensem życia jest przekraczanie granic, więc z Damianem próbowaliśmy stworzyć nowy język, styl narracji, który pasowałby do naszego tematu. Było to trudne i pociągało za sobą długie okresy oczekiwania na artystów tworzących sekwencje, ale i tak bylibyśmy zajęci np. przygotowywaniem harmonogramu tylko z użyciem szkiców, koncepcji, storyboardów i zdjęć. Mimo to byłem bardzo przyjemnie zaskoczony, że produkcja tego rodzaju wciąż pozwalała na dużą elastyczność. Byłem przekonany, że w przypadku animacji od momentu rozpoczęcia produkcji już nic nie można zmienić, jednak do samego końca wdrażaliśmy nowe pomysły, jako że wszyscy mięliśmy wspólny cel - stworzyć najlepszy film z możliwych. W każdym razie całe to oczekiwanie zdecydowanie stanowi duże wyzwanie dla filmowca, ale była to 10-letnia tortura, która przyniosła rezultat, z którego jestem dumny.

Jak dzieliliście się pracą będąc parą współreżyserów? Czy Raul wziął na siebie zdjęcia dokumentalne, a Damian nadzorował animację?

RF: Każdy aspekt filmu reżyserowaliśmy razem - 50/50. Pomysł wyszedł ode mnie i ja jestem głównym scenarzystą, Damian natomiast rozwiązywał pewne problemy techniczne, w które ja się nie angażowałem, jednak wszystkie kluczowe decyzje podejmowaliśmy razem. Z naszego punktu widzenia nie było podziału na animację i dokument. Chcieliśmy, żeby film był całością i przypominał piosenkę, którą możesz śledzić z zamkniętymi oczami, nie dostrzegając przejść pomiędzy animacją a zdjęciami. Przykładem takiego przejścia jest sposób w jaki umieszczamy w filmie materiał  zdjęciowy z wywiadami, wykorzystując proste sklejki pomiędzy animowanym bohaterem i jego rzeczywistym odpowiednikiem.

Jednym  z najmocniej zapadających w pamięć elementów waszego filmu jest użycie terminu confusão, który już zdołał zrobić niezłą karierę trafiając do każdej recenzji filmu Jeszcze dzień życia, jaką udało mi się przeczytać.

RF: Confusão to oryginalny tytuł, jaki wybraliśmy dla filmu. Dla nas od samego początku był to klucz do tej historii.

DN: Kapuściński na pięciu czy sześciu stronach książki popełnił przepiękny opis tej, zdawałoby się, nieopisywalnej, abstrakcyjnej sytuacji - confusão. To są takie ruchome piaski, gdzie każdy ruch powoduje jeszcze większy zamęt. Sytuacja, w której absurdalna ilość ludzi chce posprzątać bałagan, która jest gorsza od samego bałaganu…

RF: To brak orientacji, pozycja, w której nie możesz zrobić nic, żeby poprawić sytuację. Doświadczałem tego bardzo często podczas moich podróży, również w Luandzie (Angola) w 2011 roku.

DN: To właśnie ten fragment, traktujący o confusão, był dla nas największą inspiracją kiedy pracowaliśmy nad scenariuszem. Confusão jest wszędzie, jest szalenie aktualne. Jest na Ukrainie, jest w Syrii…

RF: Można dostrzec je w sytuacji uchodźców, w sposobie w jaki ludzie giną w szalonych wojnach w Syrii lub Sudanie. Confusão jest obecnie nowym cesarzem rządzącym światem.

DN: Kapuściński konkluduje, że confusão nie da się zgłębić, nie da się z nim wygrać. Nie ma drogi do ostatecznej prawdy. Aż do wyjazdu do Angoli w 1975 roku stara się dotrzeć do jądra ciemności, zrozumieć wojnę, która jest jego demonem. Po Angoli wie już, że wojny nie da się zrozumieć, bo panuje na niej confusão, i to jest kluczowa zmiana w sposobie myślenia tego człowieka. Wydarzenia opisane w Jeszcze Dzień Życia zmieniają go, wykuwają pisarza, który przenosi wzrok z Che Guevary i innych wojowników o wolność z plakatów, na świat zwykłego człowieka.

Mówiąc bardziej ogólnie, każdy z nas jest w stanie confusão, otoczony szumem medialnym i fake newsami. Już nie wiemy na czym oprzeć naszą wiedzę.

RF: Tak, dlatego zawsze szukam nowych źródeł pośród dziennikarzy, reporterów wojennych i pisarzy. Tych, którzy podążają za Kapuścińskim i patrzą ludziom w oczy, dają głos najbiedniejszym. Kapuściński pisał: biedni są cicho, biedni nie płaczą, biedni nie krzyczą, nie mają własnej opinii, są uciszani. Dla Kapuścińskiego, korespondentów, których teksty śledzę i mnie jako filmowca, dawanie głosu ludziom, którzy nic nie mają, jest kluczowe. W ten właśnie sposób tworzyłem do tej pory moje filmy krótkometrażowe w Afryce i poza nią, dlatego też wracam do Sierra Leone pokazać więzienia, w których zamykają dzieci i 13-letnich nieletnich zmuszonych do prostytucji, a także podążam za chłopcami wcielonymi do wojska w Kolumbii. Chcę opowiadać historie ludzi, których świat nie słucha. Mam w sobie teraz więcej pasji do pracy niż kiedykolwiek i czuję, że jadąc do obozu dla uchodźców w Rwandzie przyszłą jesienią, będę kontynuował spuściznę Kapuścińskiego i cieszę się, że za sprawą naszego filmu Jeszcze dzień życia podzielimy się jego historią z całym światem.

Damian, po filmach Miasto ruin, Paths of Hate i Jeszcze dzień życia można by się zastanawiać, czy Ty również nie masz obsesji na punkcie tematyki wojennej?

DN: Wojna sama w sobie mnie nie fascynuje, natomiast jako temat daje ci w animacji szansę na pokazanie drugiej natury człowieka, bestii siedzącej głęboko w nas. Wojna obnaża, degraduje, prowokuje do rozpadu, redukcji do naszej zwierzęcej osobowości, co jest świetną pożywką dla uprawianej przeze mnie surrealistycznej animacji.

W Polsce trwa debata na temat literatury reportażu i stopnia, w jakim można przeinaczać fakty, aby oddać znaczenie sytuacji. Kapuściński również został szczegółowo przeanalizowany w tej dyskusji. Kto był dla was ważniejszy - Kapuściński taki, jakim był w rzeczywistości, spędzający nudne godziny za biurkiem, ślęczący nad każdym zdaniem, czy jego niemal przerysowany wizerunek literacki Ricardo, uchwycony na stronach jego książek?

RF: Chciałem omówić ich obu i uwzględnić te ciche chwile refleksji, ale musielibyśmy wtedy wyprodukować serial, o którego realizacji, notabene, wciąż marzymy. Posuwając się do przodu z naszą filmową hybrydą łączącą niezwykle kosztowną animację z dokumentem, musieliśmy się liczyć z ograniczeniami czasowymi, przez które skończyliśmy mając mniej niż 90 minut filmu i nie będąc w stanie zawrzeć w nim wszystkich interesujących aspektów. Równocześnie prawdziwi bohaterowie, których spotkałem, byli niesamowicie podobni do tych, których w swoich książkach opisał Kapuściński. Wiem jakie kontrowersje wzbudziła biografia Kapuścińskiego autorstwa Artura Domosławskiego i sam próbowałem zweryfikować jej niektóre tezy. Zapytałem na przykład Farrusco, Luisa i Artura, czy Kapuściński kiedykolwiek nosił przy sobie broń palną - wszyscy zaprzeczyli. A w końcu ci ludzie z nim tam byli. Również relacja Luisa Alberto Ferreiry ze spotkania z Carlotą idealnie pasuje do tego, co Kapuściński opisał w swojej książce. Z mojego osobistego i zawodowego punktu widzenia, opierając się na tym, co byłem w stanie sam sprawdzić  - wszystkie historie są prawdziwe i wiernie oddane. Im więcej dowiadywałem się o Kapuścińskim, tym bardziej rósł w moich oczach - stosunkowo mało znany polski reporter, który zdołał wywrzeć taki wpływ i zostać zapamiętanym przez tych wszystkich ludzi wiele lat później. Biorąc udział w tym konflikcie, bez wątpienia stał się nie tylko reporterem wojennym, ale również aktywistą, pracując m.in. jako tłumacz dla MPLA (Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli). Miał głębokie przekonanie, że dziennikarz powinien być zaangażowany, pomagać zmieniać świat. Angażował się w życie tych wszystkich ludzi i wierzył, że zasługują na jego pomoc. Zdecydował się być podczas tego konfliktu nie tylko dziennikarzem, ale również człowiekiem. Z tego powodu jestem zakochany w nich obu - w postaci literackiej i prawdziwym mężczyźnie, ale jednocześnie wydaje mi się, że byli do siebie bardzo podobni i mieliśmy wielkie szczęście, mając między nami tego prawdziwego gościa.

DN: Myślę, że w naszym filmie pokazujemy ten złożony mechanizm przemiany. Ricardo przekracza tu wiele granic, kompromitując się profesjonalnie, życiowo, politycznie i artystycznie, ale jednocześnie - rewidując swoje poglądy i ewoluując. To, że w pewnym momencie wybiera on stronę jest zgodne z jego naturą. On potrzebuje immersji, musi zanurzyć się w tym świecie do końca, poznać ludzi, obcować z nimi, zamiast przyglądać się z boku. W filmie jest taka scena, w której Farrusco pokazuje Kapuścińskiemu starszą kobietę, która od 80-ciu lat piecze chleb dla obu zwaśnionych stron. Na pytanie reportera jak to jest możliwe, odpowiada, że sprawą nie da się napełnić żołądka, kobieta nie pracuje dla sprawy, ale dla życia. Kapuściński przygląda się konkretnym ludziom, a z takiej pozycji nie można mieć pretensji do symetrii, czy obiektywizmu, szczególnie będąc reporterem zza żelaznej kurtyny, któremu strona zostaje niejako przypisana wraz z wydaniem paszportu. Wywołuje to dylematy i konflikty na płaszczyźnie profesjonalnej, dlatego Kapuściński nie wróci już do dziennikarski depeszowej. Będzie pisał książki.

Jako nastolatek inspirował mnie inny reporter - Hunter S. Thompson, i z czasem odkryłem, że fascynowała mnie głównie legenda wykreowana przez narrację opartą na jego postaci, nie jego oryginalne teksty. Mimo tego czuję, że Jeszcze dzień życia może mieć moc przemienienia Kapuścińskiego w popkulturową ikonę. Może również zainspirować ludzi do sięgnięcia po jego książki.

RF: Taką mam nadzieję. Naszym planem było zaprezentowanie Kapuścińskiego szerszej publiczności. Jeśli zakochają się w filmie, może przyswoją sobie również jego książki. Osobiście czuję bolesną pustkę w moim życiu, odkąd zmarł Kapuściński. Inspirował mnie do prób zrozumienia świata. Kiedykolwiek chciałem pogłębić swoją wiedzę na jakiś temat, zawsze czytałem Kapuścińskiego. Teraz już nie ma go pośród nas, a światem zaczyna rządzić confusão. Potrzebujemy więcej takich źródeł jak on, żeby zrozumieć otaczający nas obecnie świat.